AN-225 "Mrija"

 

  
Sześć silników. Dwa stateczniki pionowe. Osiem segmentów klap, sześć segmentów steru wysokości, cztery segmenty steru kierunku. Szesnaście pylonów prowadnic klap. Cała reszta była w miarę standardowa i bezbolesna, tym niemniej przytoczone liczby dość dobrze oddają ogrom pracy, jakiego wymagało uszycie maskotki Antonova AN-225.

Nie dołączam się do nurtu opłakiwania Mriji, bądź co bądź tylko samolotu, w obliczu wojny, w której codziennie giną setki ludzi. Tym niemniej niech maskotka, nad którą pracowałam przez ostatni tydzień, będzie moim wyrazem solidarności ze wschodnimi sąsiadami. 

Powiedzmy, że na swój własny, symboliczny sposób odbudowałam AN-225 "Mriję". 

Realizacja tego projektu chodziła za mną od dawna – tym bardziej, że mam związanych z Mriją kilka miłych wspomnień. W ciągu zaledwie dwóch lat, między latami 2020 a 2022, odwiedziła Polskę bodaj pięciokrotnie – po raz pierwszy wiosną 2020 roku, u początków pandemii koronawirusa. Przed lądowaniem na Okęciu wykonała efektowny niski przelot, a potem ciasnym kręgiem, godnym raczej małej Cessny niż tak wielkiego odrzutowca, powróciła na prostą do lądowania, przelatując nisko nad pobliskim cmentarzem, na którym leży mój ś.p. znajomy lotnik. Właśnie znad jego grobu obserwowałam popisy Mriji. 

Na przełomie lat 2021 i 2022 wykonała kilka lotów do Rzeszowa, w którym z kolei przesiaduję na studiach. Korki blokujące ulice otaczające lotnisko i sięgające aż Rzeszowa, pojawiające się przy okazji każdego z przylotów Mriji, skutecznie zniechęciły mnie do odwiedzin na lotnisku więcej niż raz, podczas jej pierwszego przylotu i odlotu. Zarówno lądowanie, jak i start Mriji oglądałam z tarasów widokowych zaprzyjaźnionych ośrodków szkolenia lotniczego. Wszedłszy w to środowisko, można zobaczyć trochę więcej i z trochę bardziej atrakcyjnej perspektywy :)

Ostatniego lądowania Mriji w Rzeszowie, z którego nagranie obiegło cały świat, nie miałam przyjemności widzieć osobiście. Określona mianem "rzeszowskiego Mojżesza", podchodząc do lądowania rozstąpiła cienką warstwę mgły zalegającą nad lotniskiem, tworząc w białej kołdrze pas prześwitu błękitnego nieba. 

Nie mogę powiedzieć, bym kiedykolwiek szczególnie lubiła ten samolot. Poza sentymentem niewiele mnie z nim łączyło – z wyglądu niezbyt mi się podobał, a sam fakt, że to największy samolot transportowy świata, w dodatku jedyny egzemplarz, jakoś nie robił na mnie wrażenia. Fakt, sześć silników to rzadkość, ale poza tym co w tym samolocie szczególnego? A jednak opisane wspomnienia były dość miłe, by rozważyć stworzenie maskotki. Niedawne zniszczenie samolotu w wyniku konfliktu toczącego się na Ukrainie przekonał mnie do tego ostatecznie. Jednak widok niezliczonych postów w mediach społecznościowych, w których środowisko lotnicze opłakiwało Mriję tak, jakby był to jakiś szczególnie zasłużony człowiek, mocno mnie zniesmaczył i spowodował krótki zastój w realizacji projektu. Ostatecznie dokończyłam go i jest on niczym więcej, jak kolejną maskotką w mojej kolekcji, maskotką z rodzaju tych, które upamiętniają moje osobiste wspomnienia. I maskotką, która stanowi moje osobiste wsparcie duchowe dla Ukrainy. 

I niczym więcej.






 

Komentarze